piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział XI - Rozmowa z Uru

Skazie trudno było zaakceptować fakt, że królestwo ma nowego majordomusa. Wiedział, że jeśli zbliży się do Simby i cokolwiek mu zrobi, to Zazu natychmiast powie o tym Mufasie. O  świcie Skaza opuścił grotę w nadziei, że nie spotka po drodze Zazu lub Mufasy. Długo szedł, aż w końcu zaszedł na skraj pastwiska antylop, gdzie dojrzał niewielką grotę. Zaciekawiony wszedł do niej, lecz zaraz tego pożałował. Na kamieniu, pośrodku, stał majordomus. Brat króla już chciał wyjść, kiedy ten go zawołał:
-Choć tu Skazo. Nie przeszkadzasz mi.
Skaza zacisnął zęby. Miał ochotę rozszarpać ptaka na kawałki. Mimo wszystko podszedł do dzioborożca i usiadł obok kamienia.
-Czego chcesz? Tylko nie zanudzaj, tak jak wtedy, kiedy siedziałeś w klatce, na Cmentarzysku.- rzekł znudzony tonem lew.
-Myślałem, że to ty masz do mnie jakąś sprawę! W końcu, chyba nie przyszedłeś tu nadaremnie?- zapytał z oburzeniem Zazu.
-Wyobraź sobie, że ja tu tylko przechodziłem! Nic nie chcę od tak durnego ptaka jak ty!- warknął gniewnie Skaza. jego zielone oczy, płonęły. Do wnętrza jaskini wlewało się coraz więcej światła, lecz promienie spadły tylko na głaz i na ptaka, zaś mrok jaskini, jarzył się i cisnął w stronę Skazy.
-Durnego ptaka?! Powinieneś być mi wdzięczny, za to, że umiem trzymać język za zębami, a nie wypaplać Mufasie o tym, jak mnie potraktowałeś! No i o tym, że ty również jesteś zamieszany w porwanie Simby! I chociaż czuję się okropnie, okłamując tak dobrego, szlachetnego i czcigodnego władcą, to ty będziesz polować na moje życie, gdybym mu o tym powiedział. Umiem dotrzymywać złożonych obietnic i dzięki temu...
-Dość!- ryknął zielonooki lew, krążąc wokół głazu, coraz bardziej zdegustowany gadaniem ptaka. - Jeśli uważasz, że prawdą jest fakt, mówiący, iż umiesz dotrzymywać danego słowa, to jesteś w błędzie! Mufasa nigdy nie odszukał Simby, gdyby nie ty! I moja Zira, też, nie zostałaby wygnana gdyby nie twoja paplanina i wrobienie jej w ten spisek! Po stokroć ja bym wolał zostać wygnany, ale nigdy nie chciałbym dopuścić do tego, aby ona odeszła! A zresztą, co ja ci będę tłumaczyć, ty i tak nigdy nie zrozumiesz!
Do oczu lwa napłynęły łzy. Wyskoczył jak oparzony z groty i pognał w stronę domu. Nim jednak dotarł do Lwiej Skały, łzy zeszły mu z polików, głos nabrał pewności siebie i nie drżał, a w oczach pojawiła mu się wyczerpująca złość. Z sawanny dojrzał na czubku Lwiej Skały swoją matkę. Zmarszczył czoło, postanowił z nią porozmawiać, na niezbyt miły temat - na temat tronu. Wdrapał się z posępną miną, na czubek, lecz nagle spostrzegł malutkiego Simbę w objęciach jego matki.
-Em... matko?- zagadnął powoli Skaza. Ta odwróciła powoli sędziwy łeb.- Możemy porozmawiać.
-Oczywiście synu! Po co pytasz? Zawsze możesz!- odparła wesoło brązowa lwica, jej głos znów odżył młodością.
-Eh, myślałem, że jesteś ZBYT zajęta pieszczeniem swojego wnuka... proszę cię jednak, nie rozmawiajmy TUTAJ. Będę czekał na ciebie, przy swojej grocie.- odparł bez uczuć i zaczął schodzić z posępną miną.



























Uru westchnęła.
-Dlaczego on taki się stał? Niemiły, arogancki? Eh, cóż, pójdę z nim porozmawiać.- szepnęła sama do siebie i otarła, swój zimny, mokry nos, o malutkie ciałko lwiątka. Wzięła Simbę w pysk i zaniosła go do Sarabi. A potem pokuśtykała do groty młodszego syna. Zastała go siedzącego przed jaskinią. Zapatrzył się smutno w ziemię. Uru, usiadła koło niego.
-A więc, o czym chciałeś porozmawiać?- zapytała smętnie.
-Chciałem zapytać... no czy ty... mogłabyś porozmawiać z Mufasą, na temat... władzy? To znaczy... czy mogłabyś go jakoś nakłonić do tego, aby oddał władzę mi?- odrzekł Skaza, z drobną nadzieją w głosie. Matka niczego mu prawie nie odmawiała, więc pomyślał, że i tego nie odmówi.
-Skaza... wiesz dobrze, że to niemożliwe... tron, to nie rzecz, którą można pożyczyć komu innemu. I nawet ja nie byłabym w stanie, nic powiedzieć Mufasie. Wiesz... mi też jest smutno, że ty nie jesteś królem, ale są sprawy nad którymi nie mogę zapanować. Ani ja, ani ty... przykro mi synu.
Głos Uru, złamał się naglę. Przerażona spojrzała na Skazę, którego twarz ustąpiła nagle wielkiemu gniewowi, aż się przeraziła. Zaczął nerwowo wokół matki. Jego ogon chodził jak błyskawica.
-Rozumiem!- warknął.- zamieniasz się w mojego ojca, jesteś zupełnie taka jak on! Wątpisz w to, że będę dobrym królem! Sądzisz, że król powinien być silny, lecz bez rozsądku! A ja może i nie dorównuje sile Mufasie, ale mam więcej oleju w głowie niż on! Tak samo mówił Ahadi!
-Synu, uspokój się! Ja tak wcale nie myślę! Ja po prostu sądzę, że ty...- nie dokończyła bo Skaza od razu jej przerwał.
-Nic nie mów! Ja wiem... po prostu uznałaś, że w moich żyłach nie płynie królewska krew, chociaż jestem synem władcy! Tylko to, że pierwszy przyszedł na świat Mufasa to oznacza, że nie mam szans z nim, tak?! To chciałaś powiedzieć?! To zrozum, że tak nie jest i kiedyś będę miał swój tron! Obiecuję ci! Chociaż miałbym, być wyrzutkiem, to zostanę tym królem! Chociaż miałbym pluć krwią, to zostanę tym królem!
-SKAZA!!!- wrzasnęła Uru. Z trudem udało jej się uciszyć Skazę. Lew umilkł, a Uru kontynuowała.
-Nie dlatego, że jesteś młodszy nie jesteś królem, po prostu, po prostu...- Uru zaczęła szukać dobrej wymówki, aż w końcu powiedziała: - Bo ty nie jesteś synem Ahadiego!
Lwica sama nie wiedziała, dlaczego tak skłamała. Skaza natomiast wytrzeszczył oraz syknął:
-Co powiedziałaś?!
-Przepraszam!- z polika Uru kapnęła łza. Akurat był zachód słońca. Lew wrzasnął ile miał tylko sił:
-Dość długo się kłóciliśmy! Za długo, nadszedł zachód słońca! Tak długo i dobranoc!
-Tak długo i dobranoc...- powtórzyła delikatnie Uru. Łkając pobiegła do Lwiej Skały.
Skaza natomiast nie żałował tych słów. Sycił się smutkiem i bólem matki. Ruszył w kierunku Cmentarzyska Słoni, lecz po drodze stało się coś dziwnego. Skaza stracił poczucie rzeczywistości. Przed oczami pokazał mu się obraz jego dziadka Choya z nastoletnim Ahadim. Słyszał to kiedyś z jego opowieści, a kiedy tak Choyo kłócił się z Ahadim, w końcu ojciec Skazy i Mufasy powiedział:
-Ta kłótnia trwała aż do zachodu słońca! Tak długo! I dobranoc ojcze*!
Jednak po tym Skazę zamroczyło, przed oczami pojawiły mu się małe, czarne plamki, które zaczęły rosnąć i rosnąć, aż w końcu lew nie widział nic, zamknął oczy, zatoczył się  i upadł... po prostu zemdlał.
---------------------------------------------------------------------------------
*Za niedługo pojawi się nowe drzewo genealogiczne, w którym to Uru będzie córką Mohatu, a Ahadi, synem Choya.
Wreszcie napisałam ten rozdział! Jest długi i myślę, że wam się spodoba! Liczę też, na dużo komentarzy. Wiem, Uru głupio postąpiła mówiąc, że Skaza nie jest synem Ahadiego. Pa!

3 komentarze:

  1. Bardzo fajne :) Czekam na więcej, bo ciekawość mnie zżera!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział naprawdę długi, ale za to bardzo ciekawy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Bardzo fajnie opisałaś kłótnię Skazy z Uru, już się nie mogę doczekać kolejnej notki:)

    OdpowiedzUsuń